czwartek, 24 grudnia 2020

Muspelheim - Rozdział 4

 * *

- Meri, idź już spać.

Hinata stanęła w progu, ubrana w koszulę nocną. Próbowała zasnąć od przeszło godziny, ale hałasujący przyjaciel jej to utrudniał.

- Meri! - Uniosła nieco głos, widząc, że jej wcześniejsza prośba odbiła się od niego, nie przynosząc żadnego efektu.

- Kładź się, a ja niedługo przyjdę. - Odburknął jej mimo chodem, nie odrywając się od wykonywanych czynności.

- Meri, mówisz tak od trzech godzin. To koniec. Sam powiedziałeś, że nie naostrzymy magicznego miecza, bo to niemożliwe.

- Nie możliwe dla mnie, ale musi być jakiś sposób, a ja go znajdę. Naostrzę ten żelazny patyk i wepchnę temu cwaniakowi w cztery litery aż po rękojeść.

- Meri, proszę. Na pewno jest inny sposób na to, abym nauczyła się jak pokonać Sakurę. Nie musimy liczyć wyłącznie na Sasuke. Skoro dał nam takie zadanie, to najwyraźniej nie chciał mnie uczyć.

- Z tym większą radością przytrę mu nosa.

- Meri, proszę. To nie ma sensu. - Kucnęła koło niego, by choć na chwilę odciągnął się od poszukiwań i aby skupił uwagę na jej słowach.

- Jestem pewny, że starucha musi mieć coś w tych swoich mądrych księgach. Ty idź spać, a ja znajdę co trzeba i rano wszystko ci opowiem.

Nie miała już siły z nim walczyć. Kiedy się uparł, to nie dało się go przekonać.

- To chociaż postaraj się być ciszej, abym ja z naszej dwójki robiła to co się robi nocą.

- Tak, tak. Dobranoc.

Nawet na nią nie spojrzał. Machnął niedbale ręką na pożegnanie, kartkując kolejną z opasłych ksiąg. Przez ostatnie trzy godziny przekartkował tak wiele stron, że zaczynały się mu już dwoić litery w oczach.

- Musi być jakiś szybszy sposób. - Odezwał się sam do siebie.

Zamyślił się chwilę. Podrapał po brodzie. W końcu przyszło mu do głowy pewne zaklęcie. Wypowiedział je zbyt szybko, myląc słowa. W małym pokoiku większość ksiąg runęła z łoskotem na podłogę. Hinata wbiegła do środka, patrząc co się dzieje.

- Nic ci nie jest? Meri?

Odkopała go spod sterty książek, z niezadowoleniem patrząc na to co się stało.

- Wszystko dobrze. - Odpowiedział jej masując sobie obolałe miejsce na głowie.

- To koniec. Marsz do łóżka! - Wypowiedziała słowa stanowczo, aby wiedział, że nie żartuje.

- Muszę? - Spojrzał na nią błagalnie jak małe dziecko, mimo iż był starszy o kilkadziesiąt lat, ale szybko odpuścił. Nie posiadał uroku małego kotka, który jak zamiauczy i zrobi słodką minkę, to nikt mu nie odmówi. Bliżej było mu z wyglądu do podróżnego komedianta. - Poszukam jutro.

- Nie poszukasz. Jutro z samego rana pójdę oddać miecz.

- Nie możesz!

- Owszem mogę, a ty mnie nie powstrzymasz.

- Dlaczego chcesz się teraz wycofać? We dwoje coś wymyślimy.

- Meri, nie. To koniec. Jutro pomyślimy nad innym pomysłem. Ja przecież nie nadaję się do walki. Nie pokonałabym Sakury choćbym ćwiczyła dziesięć lat. Sasuke to jej przyjaciel, więc nic dziwnego, że nie chciał mnie szkolić. Odpuść.

- Ja się nigdy nie poddaję.

- Ten jeden raz musisz, jeśli chcesz dalej się ze mną przyjaźnić.

Wobec takiego argumentu nie mógł dyskutować. To było oczywiste, że chciał się z nią przyjaźnić. Ona była dla niego jak rodzina, to też czasami myślał, że lepiej, aby nigdy nie związała się z żadnym mężczyzną, bo wtedy go nie zostawi. Ze spuszczoną głową poszedł do swojego legowiska. Ułożył się, bezmyślnie patrząc w sufit. Zawiódł ją, a pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu był pewny, że nic go nie zaskoczy. Słyszał jak Hinata układa na półkach książki, które on pozrzucał. Minęło trochę czasu, zanim uporała się z całym bałaganem. Kiedy podeszła do niego, udawał, że śpi. Czuł się źle z myślą o swojej porażce i nie chciał widzieć jej rozczarowanych oczu. Hinata pochyliła się nad skrzatem, składając mu lekki pocałunek na czole.

- Najważniejsze, że mamy siebie. Resztą nie musisz się martwić, głuptasku. - Wyszeptała na tyle cicho, aby go nie obudzić. Nie wiedziała, że on jedynie udawał.

Meri poczuł przypływ jeszcze większej determinacji. Mieli tylko siebie i mogli liczyć wyłączne na siebie, co oznaczało, że nie mógł się poddać tak po prostu. Skoro kochał Hinatę niczym członka rodziny, musiał zrobić wszystko co tylko możliwe, aby pomóc jej w dążeniu do szczęścia. Odczekał, aż oddech dziewczyny upewnił go, że śpi, po czym cichaczem poszedł do pokoju z książkami. Tym razem zabrał się za swoje zadanie z większą rozwagą. Jego zaklęcia były przemyślane. Zaczął więc od odizolowania pomieszczenia od reszty świata. W takim miejscu mógł hałasować dowolnie, mimo tego starał się nie spowodować żadnej kolejnej katastrofy. W końcu nie każde jego zaklęcie działało tak jak powinno.

 

Tego dnia Hinatę obudziły intensywne promienie słońca, uparcie atakujące jej powieki. Przeciągnęła się, ziewając. Zbyt późno położyli się spać, przez co czuła wielką chęć, aby jeszcze chwilę zostać w łóżku. Miała jednak swoje obowiązki, które należało wypełnić. Odrzuciła pierzynkę zamaszystym ruchem i wstała. Rozejrzała się po izbie, dostrzegając przyjaciela śpiącego z jedną ze starych ksiąg. Obejmował ją zarówno rękoma, jak i małymi nóżkami. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym poszła nakarmić zwierzęta, które hodowała. Uwinęła się szybko, aby jeszcze przed śniadaniem zajść do Sasuke. Meri za bardzo się nakręcił i teraz istniał tylko jeden sposób, aby go przystopować. Mianowicie, trzeba było oddać magiczny miecz, przyznając się do porażki. Plan wydawał się jej dobry. Wystąpił tylko jeden szkopuł. Nie pozostał nawet ślad po zaczarowanej broni.

- O nie. - Hinata rozglądała się coraz bardziej nerwowo. - Meri wstawaj! Miecz zniknął. Meri! - Podbiegła do niego, szarpiąc go za ramie. - Meri, zniknął miecz Sasuke. On mnie zabije, jak się dowie, że zgubiłam jego pamiątkę rodzinną. - Odburknął jej coś niezrozumiale, nie otwierając nawet oczu. - Meri, pomóż mi. Musimy znaleźć miecz.

- Jest dobrze. - Sarknął pod nosem, okrywając się szczelniej pierzyną.

- Już po mnie. - Zapiszczał kobiecy głosik.

Ponownie zaczęła przewalać wszystkie rzeczy w pokoju, licząc, że po prostu się zawieruszył.

- Jak można zgubić miecz? - Zapytała samą siebie. - To nie nożyk do masła, tylko wielki miecz.

- Nigdy go nie znajdziesz. - Burknął Meri zaspanym głosem. Był tak zmęczony, że nie pofatygował się nawet, aby otworzyć oczy.

- Co znaczy, że nigdy go nie znajdę? - Mina Hinaty nie wróżyła nic dobrego. Ostatnia wypowiedz przyjaciela, zasugerowała jej, że on może mieć coś wspólnego z owym zniknięciem. Nie usłyszawszy odpowiedzi, podeszła bliżej skrzata. - Meri, co zrobiłeś z mieczem?

- Schowałem.

- Żartujesz?

Skrzat zaprzeczył ruchem głowy.

- Nie pozwolę abyś go odniosła, zanim go nie naostrzę.

- Meri, - kucnęła przy łóżku przyjaciela - dlaczego jesteś taki uparty?

- Mogę w świecie skrzatów uchodzić za nie skrzata, w świecie trolli za nie trolla, ale jedno jest pewne. - Meri niechętnie otworzył oczy. Usiadł na swoim legowisku i spojrzał przyjaźnie na dziewczynę. - Meri nigdy się nie poddaje.

- Czasami aż za bardzo. - Odrzekła zrezygnowana. 

Szach i mat. Miecz schowany, a on kupił sobie w ten sposób czas na szukanie sposobów.

- Za każdym razem się to opłaca. - Skrzat uśmiechnął się z przekąsem, jednoczenie głaszcząc książkę z którą spał.

- Coś znalazłeś? - Zapytała nie dowierzając, że mogło mu się udać.

- Oczywiście. Książka spisana jest w pradawnym języku, a ja wyszedłem trochę z wprawy, więc potrzebuję czasu na jej zrozumienie. Jest jednak dział poświęcony magicznym przedmiotom i sposobach na utrzymanie ich świetności na wieki.

- O ostrzeniu mieczy też?

- Tego jeszcze nie znalazłem. Nie chciałem jednak, abyś odniosła miecz, zanim dowiem się, czy jest jakiś sposób na odtworzenie dawnej postaci. Podejrzewam, że łatwiej byłoby zdobyć nowy.

- Moglibyśmy więc zdobyć nowy taki jak ten co miał Sasuke?

- Jak się dowiem, dam ci znać. - Meri wskazał na książkę. - Muszę jednak jeszcze chwilę pospać, by odzyskać siły. Użyłem w nocy wielu potężnych zaklęć i teraz nawet rozmowa z tobą sprawia mi ból.

- Niech ci będzie. Tylko nie prześpij całego dnia.

Skrzat z chęcią padł z powrotem na poduszkę i niemal momentalnie zasnął. Hinata spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Nie znała nikogo tak upartego jak ten mały żartowniś. Potrafił bawić się i wygłupiać jak mały chłopiec, ale kiedy coś postanowił, to nie odpuszczał, tylko próbował z całych sił. To było niesamowite, że tak małe ciałko, ma w sobie tak wielką determinację i upór potężnych wojowników opisywanych w legendach i baśniach.

 

 

Jak tylko Meri wypoczął, zabrał się za studiowanie znalezionej księgi. Wertował stare zapiski dotyczące języka pradawnych, czasem zwanych stworzycielami. Po kilku godzinach leżało wokół niego dodatkowo siedem różnych ksiąg. Skrzat nierzadko klął siarczyście, nie mogąc pojąć znaczenia zapomnianych słów. Popołudnie zleciało szybko, ustępując wieczorowi. Hinata ze smutkiem oglądała poczynania przyjaciela. Nie tak wyobrażała sobie przyjmowanie zadania od Sasuke. Miało być szybko i bezboleśnie, a wyszło jakoś tak dziwnie. Nie przeszkadzając przyjacielowi, położyła się spać, gdy tylko zapadła noc. Przez okno spoglądał na nią biały księżyc, wyglądem przypominający spuchniętego melona.

Tym razem to jednak nie słońce zbudziło ją z pięknego snu, a jej przyjaciel. Krzątał się po izbie, szukając czegoś w jednej z szuflad.

- Meri? - Hinata zwróciła się do przyjaciela, nie rozumiejąc czemu ma na sobie wyjściowe ubranie, a w ręku płaszcz, jaki zakłada tylko wtedy, gdy... - Wychodzisz? Chcesz się spotkać z... - Nie dokończyła, czując jak zasycha jej w gardle.

- Z ciotką. - Dokończył jej zdanie, odpowiadając od razu na niezadane pytanie. - Tylko z ciotką. Innych będę unikał. - Mrugnął do niej, ale było widać, że nawet jego stresuje wejście do wioski skrzatów. - Te wszystkie księgi są do dupy. Szczegółowo opisali medaliony, talizmany, rytuały, część z mikstur, ale o magicznej broni była tylko jedna wspominka. Jedyna wartościowa rzecz, jaką znalazłem, to że są stwory trzymające piecze nad wszystkimi magicznymi przedmiotami.

- O tym była ta wspominka?

- Nie. Napisali, że magiczny oręż ma związek z fazami księżyca.

- Co to oznacza? - Zapytała nie rozumiejąc czy to dobrze, czy też źle.

- Może nic, a może wszystko. Mamy niecałe dwa tygodnie. Jeśli coś wiąże się z księżycem, to prawie na pewno chodzi albo o pełnie, albo o nów. Jeżeli Sasuke wie o mieczu więcej niż my i faktycznie chciał się nas pozbyć, to miecz ma związek z zaćmieniem księżyca i może się okazać, że magiczne zaklęcie zadziałają tylko wtedy, gdy na niebie nie zaświeci Srebrny Glob.

- Myślisz, że jest taki? - Zapytała czując jak całe jej ciało zalewa nieprzyjemne uczucie. Przecież nie zrobiła Sasuke nic złego. Zamiast robić jej nadzieję, mógł powiedzieć wprost, że jej nie pomoże. Ona mu zaufała, a on ją oszukał.

- Może, tylko coś mi w tym wszystkim nie pasuje. - Meri zamyślił się chwilę, po czym kontynuował. - Uchiha jest przywiązany do swojej pamiątki rodzinnej, ale miecz jest tępy i przez to bezużyteczny. W tej chwili robi za dekorację. Poza tym, to magiczny miecz, a chłopak jest ślepy na magię jak kret na słońcu.

- Dlatego ruszasz do ciotki?

- Tak. Ona będzie wiedziała więcej. Musimy znaleźć tego opiekuna magicznych przedmiotów. On nam pomoże. Na stoliku przygotowałem ci szkic wszystkiego co będziemy potrzebowali na wyprawę. Ktoś tak ważny na pewno chowa się w miejscu, gdzie ciężko się dostać i łatwo można zginąć. Potrzebujemy więc płaszczy i kilku innych niezbędnych rzeczy. Umiesz wyplatać i szyć. Zajmij się więc wszystkim, a jak tylko wrócę, wyruszymy w podróż.

- Długo cię nie będzie?

- Góra dwa dni. Musimy założyć, że chodzi o pełnie księżyca, a więc będziemy mieli od mojego powrotu tylko sześć dni na wykonanie zadania. To do zobaczenia.

- Do zobaczenia. - Odpowiedziała dziewczyna z niepewnym uśmiechem.

Meri był kochany i cudowny, ale jego upór nie raz przysporzył mu kłopotów co nie miara. Raz z takiego niewinnego wypadu do wioski skrzatów, wrócił ledwo żywy. Dał się sprowokować przez jednego z kuzynów i chciał udowodnić swoją odwagę, robiąc psikusa wyjątkowo paskudnemu mieszkańcowi dzikiego lasu. Początkowo wszystko szło zgodnie z jego planem, ale na końcu zgubiła go jego pewność siebie. Wpadł w jedną z pułapek i tylko cudem udało mu się z niej wydostać. Ledwo żywego odnalazł Duch Lasu i pomógł mu wrócić do Hinaty. Dziewczyna zajęła się przyjacielem od razu, przywracając go do zdrowia. Meri wiedział, że ma wielkie szczęście, bo rzadko kiedy zdarza się, aby Duch Lasu ingerował w losy stworzeń nie będących mieszkańcami matecznika. Chciał mu podziękować, ale nigdy więcej go nie spotkał, a nawet gdyby stanął przed nim ponownie, to nie wiedziałby czy to ten sam. Oni wszyscy byli tacy sami, z twarzami schowanymi pod kapturem, bezgłośni, bezzapachowi, władający potężną magią lasu. Niedościgniony wzór dla każdego stwora, chcącego pochwalić się magicznymi sztuczkami.

 

* * *

Hinata szybko uporała się ze swoimi obowiązkami, aby jeszcze przed obiadem zasiąść do zadań jakie wyznaczył jej Meri. Maiła jeden, góra dwa dni na przygotowanie tego o co poprosił, dlatego musiała szybko zabrać się do pracy, a w razie potrzeby, zarwać noc. Kiedy Meri mówił o szyciu i wyplataniu, nie miała pojęcia jak czasochłonne zadania jej wyznaczył. Sam wzór płaszczy nie był trudny, bardziej kłopotliwy okazał się materiał oraz dodatki. Okazało się bowiem, że kierunek ułożenia włókien liczył się bardziej niż łączenie materiałów, a w każdy z kawałków materiałów, należy wszyć białą nitkę, zamoczoną wcześniej przez równo siedemnaście minut w miksturze przygotowanej zgodnie z zaleceniami skrzata. Kiedy Hinata myślała, że nic trudniejszego już spotkać jej nie może i jakoś poradzi sobie z każdym zadaniem, na odwrocie jednej z kartek dostrzegła rysunek z opisem liści bagnistej rośliny. Miała z nich upleść dwie torby. Splot nie powinien przysporzyć jej problemu. Posługiwała się już wielokrotnie podobnym. Skrzywiła się widząc nazwę bagnistej rośliny, jaką miała wykorzystać przy tej pracy. Wiedziała, że to właśnie od tego zadania powinna zacząć. Zabrała kilka niezbędnych rzeczy i wyszła pospiesznie w stronę bagna. Musiała się śpieszyć, aby nie zastał ją wieczór nim skończy zbierać potrzebną ilość produktu.

 

Zadanie z pozoru było proste. Należało jedynie zerwać kilkanaście czy też kilkadziesiąt długich cienkich liści, wyrastających w wody. Wybrana roślina rosła tylko w jednym z pobliskich bagien, ogrodzonym wiekowym już płotkiem, mający przestrzec przypadkowych przechodniów przez wpadnięciem do brudnej wody. Płot powstał zapewne lata temu, po tym, jak wielu śmiałków weszło, bądź wpadło do grzęzawiska, ale żaden nie wyszedł. Ludzie opowiadając o owej sadzawce podzielili się na dwa obozy. Ci bardziej bojaźliwi, jak nazwała ich druga z grup, twierdzili, że w bagnie mieszkają złe moce, tudzież diabły które wciągają w najgłębsze miejsce i przytrzymują tak długo, aż ciało przestaje walczyć i umiera. To kara za wchodzenie na teren należący do zła. Drugą grupę reprezentowali sceptycy, głosząc tezę o dużej ilości mułu i grząskich piaskach, które wciągają człowieka i od cała zasada śmiertelności. Spójności brakowało w kwestii wytłumaczenia co jest przyczyną nietypowego zjawiska. Obie grupy były jednak zgodne co do tego, że to miejsce należy obchodzić szerokim łukiem, bo nikt, kto chce żyć, tam nie wejdzie świadom zagrożenia. Gdyby ktokolwiek zobaczył, że Hinata przechodzi przez płot, za pewne już wziąłby ją za szaloną. Ona odważnie podeszła do linii bagna. W dzień, w dodatku na brzegu była bezpieczna. Ujęła w dłoń kilka z interesujących ją liści i westchnęła zrezygnowana. Owszem, to była ta roślina, która ją interesowała, ale żaden z pobliskich, podłużnych pasm, nie posiada charakterystycznego białego paska, o którym pisał Meri. Próbowała wpatrzeć się w głąb bagna i dostrzegła to co potrzebowała. Delikatna, jasna niteczka na zielonym tle odbijała promienie słoneczne, pobłyskując z daleka. To znaczyło, że aby zebrać to co potrzebne, należy wejść do wody. Gdyby to zadanie powierzyć komukolwiek innemu, owy człowiek by nie wrócił. Z całej wioski tylko Hinata znała sposób, przekazany jej kiedyś przez staruchę. Z torby wyjęła materiał służący jej za bandaże. Dokładnie owinęła obie nogi aż do kolana. Suknię musiała zrzucić, pozostając jedynie w bieliźnie, by przypadkiem długi i ciężki materiał nie zaplątał się ani nie wybrudził. Gotowa na to co ją czeka, zaczęła zrywać pobliskie liście, obwiązywać nimi materiał na nogach. Starała się dokładnie pokryć stopy, tak aby nigdzie nie wystawała jej skóra. Kiedy upewniła się, że wszystko jest dobrze przygotowane, powolutku weszła do wody. Nienawidziła tego robić. Mimo wszystko zarzuciła kosz na plecy i ruszyła w stronę mieniącego się, białego pasemka w zielonej gęstwinie. Owe zamulone dno, było w rzeczywistości ogromną zgrają wijących się stworzeń. To nie muliste dno wciągało w głębie, a żywe organizmy jakimi wypełniony były moczary. Nawet przez dwie warstwy ochronne, jakimi owinęła nogi, czuła jak zaspane, obślizgłe stwory ocierają i owijają się wokół jej stóp. Sama wybudzała je z półsnu, torując sobie przez nie drogę do celu. Gdyby nie pokryła nóg liśćmi, to nie dałaby rady przejść kilku kroków, a już wciągały by ją głębie, przytrzymując tak długo, aż nadejdzie zmrok. Po zmroku w bagnie budziła się prawdziwa maszkara, rządna ofiary oraz krwi. Hinata nigdy jej  nie widziała, ale słyszała, że jest tak brzydka i obleśna, iż nie warto narażać się na spotkanie z nią. Obślizgłe glizdy były jej pożywieniem. Gdy w bagienku pojawiało się inne stworzenie takie jak człowiek, maszkara ochoczo pochłaniała nieszczęśnika, oszczędzając wijące się stwory z pobliża. To nie złe moce były przyczyną wielu zaginięć, ani muliste dno. Tu po prostu był fragment jednego z łańcuchów pokarmowych. Kiedyś to wiedziano, ale to były dawne czasy. Pozostały po nich jedynie legendy z znacznie zmienioną treścią, czasem kompletnie mijającą się z prawdą o tym jak to naprawdę było.

Hinata prócz znajomości sposób na bezpieczne wejście w moczary, musiała pamiętać jeszcze o kilku ważnych rzeczach. Nie mogła się zasiedzieć, a przed zmrokiem powinna znaleźć się już za płotkiem, bo gdy bestia się budziła, mogła wciągnąć nieszczęśnika znajdującego się na brzegu. Wraz z wiekiem potwora, macki robiły się coraz dłuższe, dając większe pole manewru i lepsze łowy. Musiała też cały czas dreptać, gdyż ustanie z miejscu mogło doprowadzić do zablokowania jej dolnych kończyn, co wiązało się z miarowym zapadaniem, nie wróżąc szans na powrót. Należało też cały czas mieć oko na koszyk, zapełniający się starannie wybieranymi liśćmi. Gdyby zawartość wpadła do wody, straciłaby ją. Nieowiniętych liśćmi dłoni, nie mogłaby włożyć w moczary. No i co równie ważne, musiała kontrolować czy owijające się wokół niej stwory, które nieustannie ocierały się, a czasem uderzały bądź lekko kąsały w niezadowoleniu, że na nie staje, nie poluźnią starannych owinięć bandażem i liśćmi. Wiedziała jak cienka linia dzieliła ją od własnej tragedii. Ryzykowała dużo, nie do końca wiedząc, co dzięki temu może zyskać. Cel końcowy był jednak prosty. Dla Naruto zrobiłaby o wiele więcej.

 

Czuła ogromne zmęczenie, wychodząc z bagna. Chwilę siedziała na brzegu, łapiąc oddech ulgi. Udało się. Położenie słońca sugerowało, że ma całkiem dobry czas. Musiała jednak dać chwilę odpoczynku własnym stopom. Jej dolne kończyny zdawały się być ciężkie jak z kamienia, a mięśnie potwornie napięte. Dopiero po kwadransie odwiązała bandaże wraz z liśćmi i wrzuciła je do wody. Nie miało sensu zabierać ze sobą materiału. Nasiąknięty brudem z grzęzawiska, nie nadawał się już do użytku, nawet po długim i dokładnym czyszczeniu. Dziewczyna marzyła o szklance wody z odrobiną kompotu z malin. By móc się napić, trzeba było się zbierać. Włożyła suknię i podeszła do płotka. Usłyszała szmer i cichy szept. Ktoś ją podglądał. Bujna trawa wokół starego ogrodzenia nie była aż tak okazała, aby schować dorosłego i pokaźnego człowiek. Wiedziona przeczuciem, zbliżyła się do źródła hałasu, nasłuchując.

- Cicho, bo nas zobaczy. - Wyszeptał ktoś na tyle głośno, że usłyszała.

- Mój tata mówi, że to wiedźma i potrafi zamienić w kamień, kiedy ma taki kaprys.

Wypowiedziane słowa upewniły Hinatę, że to tylko dzieci z wioski, które bawiąc się, zapuściły się aż tu.

- Moja mama mówi, że ona porywa niegrzeczne dzieci i zabiera do lasu, skąd już nie wracają.

To stwierdzenie nie było pierwszą niemiłą historią jaką tu usłyszała o sobie. Mieli ją zarówno za dziwaczkę, jak za wiedźmę i jak widać straszyli nią dzieci. Ludzie rozmawiali z nią dobrze tylko wtedy, gdy mieli do niej interes. Mogła w tej chwili odejść i udawać, że nie wie o wizycie dwójki podglądaczy. Spojrzała w stronę bagna i zaczęła się zastanawiać, czy fakt, że ona tam weszła i nic jej się nie stało, nie zachęci do wejścia któregoś z tych dzieci. Nie mogłaby skupić swoich myśli na dalszych zajęciach, zastanawiając się, co zrobią dzieciaki, kiedy ona opuści okolice śmiercionośnych moczar. Zła reputacja, czasem może przynieść coś dobrego, pomyślała.

- Kogo my tu mamy? - Wypowiedziała słowa, starając się nadać im groźne brzmienie. Czuła, że raczej jej to nie wyszło, ale dzieci przestraszyły się słysząc jej głos tuż obok. - A już was tu nie ma! - Krzyknęła nieco, wiedząc, że to zadziała. - Jak was jeszcze raz tu zobaczę, w okolicy bagna, to pozmieniam w żaby i nakarmię bociany.

Nie musiała nic więcej mówić. Dwójka dzieci na około sześcio, może siedmioletnich biegła krzycząc tak głośno, że trupa by obudzili.

- Na imię mam Hinata. - Oznajmiła smutno patrząc w stronę uciekinierów. - Nie wiem kim jestem. Nie znam swoich rodziców. Jedno wiem na pewno. Nie mam żadnych magicznych mocy i nie jestem wiedźmą, ale czy kogokolwiek to obchodzi?

Nie zwlekając dłużej, zabrała swoje rzeczy i poszła do domu.

Kiedy szła polami, zastanawiała się jak dalej zaplanować swoją pracę. Miała jeszcze tak dużo do zrobienia, a czas płynął nieustannie, nie zwalniając choćby na chwilę.

 

* * * * *

Była w trakcie przygotowywania jednej z mikstur, gdy cichutko, jak myszka w szeroko otwartych drzwiach stanął niespodziewany gość. Sasuke uniósł dłoń w górę, aby zapukać, oznajmiając swoją obecność. Dostrzegł rozgardiasz, jaki panował wewnątrz pomieszczenia i nieproszony postanowił wejść do środka. Od lat był łowcą, co wyczuliło jego wzrok na dostrzeganie tego, czego inni nie widzieli w pierwszej chwili. Na całym łóżku leżały rozrzucone skrawki materiału, zbyt dokładnie porozkładane, aby można stwierdzić, że ich umiejscowienie jest przypadkowe. Na stoliku tego samego typu materiał składał się w coś, co można by nazwać płaszczem, choć różnił się od typowych fasonów, jakie widywał w odwiedzanych wioskach i miasteczkach. Ćwiartkę blatu zajmowały małe flakoniki w najróżniejszych wielkościach, kształtach i barwach. Etykiety wykonano ręcznie, z naniesionymi symbolami, znakami, jakich dotąd nie widział, czy też nazwami tak dziwnymi, że ciężko było je choćby przeczytać. Gdzie tylko było to możliwe, rozwieszone były liście bagnistej rośliny. Nie znał jej nazwy, ale wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach jej nie zrywa, bo łatwo stracić przy tym życie. Nie wierzył w potwory zamieszkujące bagna, ale wiedział, że wiele osób zginęło w mulistych dnach i nigdy nie odnaleziono po nich nawet małej kosteczki. Dostrzegł też coś, co przypominało niedokończony worek, upleciony z takich samych liści, jakie zdobiły pomieszczenie. W powietrzu unosił się dziwy, nieprzyjemny, duszący wręcz zapach. Dziewczyna stała przy garnku, mieszając przygotowywaną miksturę. Cokolwiek to miało być, nie sądził, aby było jadalne, a tylko niespełna rozumu człowiek, zgodziłby się na przyjęcie śmierdzącego świństwa. Hinata przelała płyn do litrowej butelki i odwróciła się z zamiarem umiejscowienia jej na blacie, w pobliżu innych specyfików. Gdy, nieświadoma obserwującego ją mężczyzny, odwróciła się w stronę centrum pomieszczenia, odskoczyła przestraszona, ręką strącając rondel z piecyka. Intensywnie niebieski dym poleciał w górę. Hinata szybkim ruchem postawiła trzymaną butelkę na stole, a mając wolne ręce, podniosła zrzucone naczynie, zarzucając szmatę na plamę powstałą na podłodze. Odpychający zapach nasilił się, piekąc nieprzyjemnie w oczy. Uchiha z trudem powstrzymywał łzy jakie napłynęły mu do szczypiących oczu. Nie godziło się, aby ktokolwiek widział, jak płacze, zwłaszcza w sytuacji, gdzie młoda dziewczyna obserwowała go bez jakichkolwiek oznak, aby jej doskwierał podobny problem. Wbrew swojej woli kaszlnął, nie mogąc dłużej wstrzymywać drapania w gardle. Ciemnowłosa podskoczyła do jednej z suszących się szmatek, nawilżyła wodą, a gdy tylko porządnie ją wyrżnęła podała gościowi.

- Masz, powinno pomóc. - Zwróciła się do niego uprzejmie, świadoma stanu w jakim znalazł się Sasuke. Ona zdążyła już przywyknąć do podobnych zapachów, czego nie mogli powiedzieć ci, którzy spotykali się pierwszy raz z podobnymi miksturami. On jednak odtrącił jej dłoń, nie chcą pokazywać swojej słabości.

- Chcesz otruć mieszkańców wioski? - Zapytał z trudem łapiąc oddech.

- Przyłóż do buzi i pooddychaj chwilę przez szmatkę, a objawy miną. - Same szmatki były wcześniej nasączone płynem, który wyciągał toksyny. Odpowiednio wysuszone, zachowywały swoje właściwości w uśpieniu, a aktywowały się w kontakcie na przykład z wodą.

- Nie potrzebuję żadnej szmaty. - Pomysł wydał mu się absurdalny. Nie tylko nie wierzył, że cokolwiek złagodzi wyczuwalny dym, ale również nie godził się z faktem, że on potrzebowałby cokolwiek od niej. - Gdzie mój miecz? - Zapytał rzeczowo.

Przyszedł głównie dla tego, aby upewnić się, czy już zdała sobie sprawę z niemożliwości wykonania zadania i czy czasem nie próbuje nic głupiego zrobić z jego cenną pamiątką. To co zastał w jej domu, upewniło go, że obawy mogą być słuszne.

- Tam jest. - Hinata ręką wskazała niewielki pokoik koło kuchni. Leżał w nim na stoliku miecz rodziny Uchiha.

Sasuke podszedł nieśpiesznie, ciesząc się w duchu z mniejszej intensywności smrodu, zaraz po przekroczeniu progu.

- Byłaś u kowala? - Zapytał od niechcenia, wyciągając z pochwy miecz. Chciał go dokładnie obejrzeć, aby upewnić się, że nic póki co się nie stało z jego własnością.

- Nie.

- Kiedy się więc wybierasz? - Chciał już ją mieć z głowy, to też gotów był pogonić ją nawet dziś.

Dziewczyna poczuła niepokój. Nie podobało jej się podejście Sasuke, a jego pytania wzbudziły słuszne obawy.

- Nie wiem. Mam jeszcze sporo czasu.

Sasuke zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.

- Idź teraz! - Wydał polecenie.

- Teraz? - Poczuła, że traci szansę i już zastanawiała się jak zapobiec zbliżającej się katastrofie.

- Teraz. Weź miecz i idź do kowala. - Nie zamierzał ustąpić. Nie chciał więcej tu wracać, to też musiał sprawę załatwić szybko i bezboleśnie.

- Ale....

- Ale co? Chcesz abym cię trenował, ale nie masz odwagi pójść do kowala?

- Poszłabym, gdyby mógł mi pomóc. - Odpowiedziała czując jak i w niej zaczyna zbierać się złość oraz żal do niego.

- A nie możesz bo? - Zakpił z niej okrutnie.

- Bo tej stali nie naostrzy zwykły kowal. Oszukałeś mnie dając mi magiczny oręż.

"Wariatka" huczało w jego głowie. Jaki znowu "Magiczny oręż"? Dziewczyna żyła w innym świecie i nic dziwnego, że inni postrzegali ją jako dziwadło, czy też wiedźmę.

- To skoro już wiesz, to biorę co moje, a ty zgodnie z obietnicą, daj mi spokój. - Cofnął się po pochwę, aby schować z powrotem miecz i odejść z tego cuchnącego domu.

Hinata poczuła jak serce zaczyna jej bić szybciej. Tyle pracy, którą wykonała na próżno. No i Meri. On właśnie ryzykował życie, aby dowiedzieć się jak naostrzyć magiczny miecz i to wszystko na nic? Nie może odpuścić w tej chwili. To, że Sasuke nie chciał jej trenować, nie było żadną tajemnicą, ale to jak ją teraz potraktował, to coś zupełnie innego. Jej przyjaciel nigdy się nie poddawał i ona teraz też nie mogła się poddać. Odepchnęła się od stołu, rzucając się do przodu. Sasuke odruchowo zrobił unik, przez co Hinata poleciała zbyt daleko i upadła na podłogę. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie możesz zabrać miecza! Nie wolno ci.

- Jest mój, co dobrze wiesz.

- Nie tak się umawialiśmy. Powiedziałeś, że jeśli go naostrzę, to będziesz mnie trenował do turnieju.

- Oboje wiemy, że tego nie zrobisz, po co odwlekać tą chwilę? - Nie bacząc na nią, zaczął chować miecz do pochwy.

Hinata w między czasie zdjęła buty i doskoczyła ponownie. Tym razem jej szybkość i sprawność Rusałki zadziałały na jej korzyść. Brunet nie zdążył zareagować, a ona jedną dłonią pochwyciła pochwę, a drugą ostrze, nie zanurzone jeszcze w skórzanym pokrowcu. Nie zacisnęła dłoni mocno, a mimo tego szybko puściła krzycząc z bólu. Po skórze od palców poleciała czerwona posoka, brudząc stół, ubranie dziewczyny, oraz piękną stal uchihowskiej broni.

- Jak to zrobiłaś? - Sasuke zapytał zaskoczony sytuacją. Jego miecz był tępy niczym drewniany patyk, a mimo tego skaleczył dotkliwie dziwną dziewczynę.

Wbrew Hinacie, szarpnął jej dłoń do siebie, aby obejrzeć ranę. Wyglądało dokładnie tak, jakby ostrze broni przejechało jej dopiero co po dłoni. Puścił dziewczynę i zaczął oglądać miecz. Nie dostrzegł jednak różnicy. Delikatnie dotknął palcem, ale nic się nie stało. Postanowił zaryzykować i przejechał ostrzem po swojej dłoni. Początkowo zrobił to delikatnie. Nie widząc żadnej reakcji, przyłożył stal ponownie do skóry i tym razem z większym naciskiem powtórzył czynność. Spróbował kilka razy i nic.

- Jak to zrobiłaś? - O mały włos sam jej nie nazwał czarownicą.

- To nie ja. To ten miecz. Widocznie nie jest tak tępy jak mówiłeś.

- Nie bądź śmieszna. Jest tak samo tępy jak wtedy, gdy go brałaś. - Na dowód tego pokazał jak sam sobie próbuje rozciąć rękę. - Nie wiem jakie sztuczki stosujesz, ale nie dam się nabrać.

Uchiha wytarł krew dziewczyny w szmatkę, którą wcześniej zaproponowała mu do zasłonięcia ust i tym razem bez problemów schował miecz, z zamiarem zabrania go do domu.

- Jesteś podły! - Krzyknęła na niego, czując jak bardzo przegrała to starcie.

- Nie robi to na mnie wrażenia. - Nie zależało mu na tym, by miała o nim dobrą opinię.

- Tchórz!

To go jednak zatrzymało. Uchodził na wrednego, ale nikt nie miał prawa nazywać go tchórzem.

- Niby czego miałbym się bać.

- Tego, że mi się uda. - Odpowiedziała z bólem wypisanym na twarzy. Ręka ją piekła, a krew choć już nie leciała zbyt mocno, to dalej powiększała czerwoną plamę na przyłożonej szmatce. - Dałeś mi dwa tygodnie, ale nim minął termin przychodzisz tu i zabierasz miecz, bo boisz się, że znajdę sposób i będziesz musiał dotrzymać danego mi słowa.

- Nie boję się. - Zagryzał zęby, czując coraz większą złość.

- Więc co teraz robisz? - Zapytała hardo, a on nie wiedział co odpowiedzieć.

- Dwa tygodnie i ani dnia dłużej. - Rzucił groźnie, odkładając oręż na stół kuchenny, wśród eliksirów. - Jeśli znajdę chociaż ryskę, pożałujesz. Jeśli uciekniesz bo go sprzedaż, albo zatrzymasz dla siebie, odnajdę cię i zabiję.

Jego groźba nie była zwyczajna. Zabrzmiała jak obietnica rychłej śmierci. Mimo strachu dziewczyna kiwnęła głową. Co mogła zrobić? Jak się drażni wilka, który w dodatku jest niczym samca alfa, trzeba się liczyć z tym, że śmierć wisi w powietrzu.

 

* * * * *

Wesołych Świąt ;)

 

3 komentarze:

  1. Jejku, szczerze mówiąc nie sądziłam że jeszcze kiedyś będzie mi dane przeczytać coś od Ciebie:,) Strasznie się cieszę że wstawiłaś coś nowego, i że nie opusciłaś nas jednak na zawsze 😅 rozdział jak zawsze świetny, poza tym to chyba najlepszy prezent jaki dostałam na święta. Nie pozostaje mi więc nic innego jak życzyć Ci weny, wesołych świąt, i błagać żebyś nie robiła z nowu przerwy na rok xD pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobał rozdział. Fajnie że jeszcze ktoś tu zagląda po takiej przerwie. Trochę mi się odgrzebała ta historia w głowie i ułożyła na nowo. Tylko ten czas, którego nie mam :(
      Dziękuję za komentarz ;)

      Usuń
  2. Jak miło po tak długiej przerwie przeczytać o swoich ukochanych bohaterach:)
    Łączę się z Merim w chęci utarcia Sasuke nosa. Mam tylko nadzieję że nic mu się nie stanie podczas wycieczki do wioski skrzatów.
    Uff dobrze że Hina wiedziała jak się przygotować do wyjścia na to bagno. Mimo wszystko "starucha" nauczyła ją wielu przydatnych rzeczy.
    No i wisienka na torcie - wizyta Sasuke. Cóż nie sądziłam że będzie aż taki niecierpliwy. I to jego naleganie na wizytę u kowala... przecież sam na pewno był u niego x razy z tym mieczem więc wiedział jaki by był wynik. A ta jego duma że nie godzi się by ktoś oglądał jak płacze, ale szmatki to nie chce (no cóż w takim razie cierp przez ten dym). Mimo wszystko jest to chyba jednak część charakteru Uchihy i za to go przecież kochamy, więc ma wybaczone. Bardzo się też cieszę, że Hina sama potrafi walczyć o siebie i koniec końców nie oddała miecza.
    Mam pewną teorię co do tego miecza. Skoro zranił Hinatę to może on działa tylko i wyłącznie na "magiczne istoty". Tak, ona jest człowiekiem, ale albo:
    1. Ubrudziła ręce jakąś magiczną miksturą (przyrządzała je wtedy, wylała jakąś), albo (co wg mnie bardziej prawdopodobne)
    2. Miecz potraktował ją tak bo ma na sobie zaklęcie rzucone przez Meriego.
    I w związku z tym kolejne domysły ^^ miecza może nie dać się naostrzyć bo on działa tak jak powinien. Tylko wtedy nasza parka jest na przegranej pozycji bo raczej nie mają kolekcji magicznych istot, na których zaprezentują możliwości miecza. Chociaż powinni wg mnie spróbować skaleczyć Meriego (choćby właśnie w dłoń/palec) to mogłoby pomóc wysnuć istotne wnioski.
    Koniec końców i tak myślę że Sasuke skończy ucząc Hinatę więc na pewno jakoś logicznie to rozwiążesz :)
    Liczę, że nie napisałam nic głupiego, kłócącego się z czymś co było wcześniej powiedziane (chyba czas odświeżyć sobie całą historię);)

    Weny życzę
    Annyi

    OdpowiedzUsuń